Jeśli nie dziś wyrwę się z zaklętego kręgu to KIEDY ? Jeśli nie dziś przechytrzę Wizzgęę i rzesze ingerujących- to już nigdy. Uchwycę się mocno sieci Małego Rybaka i wybrnę z toni. Dla Jego Sieci nie ma barier ani nikogo bez szans. Dzisiejszej nocy uniosę się nad podziw. Więzienny ” durszlak” zmaleje do rozmiarów beretu. Chwała TEJ NOCY jest niezmienna . Odzyskuje dla nas wolność wciąż od nowa . Jeśli chociaż trochę jej pragniemy. Chwała na wysokości !
Teraz ja – Wizzgaa !
Powiem krótko – niech nikt nie liczy na rozmowy z Wizją . Należało ją zresetować, co w przypadku mojej siostry oznacza wymuszony sen intelektualny i emocjonalny> wskutek drastycznego ograniczenia bodźców zewnętrznych .Ktoś spyta – gdzie zatem przebywa Wizja ? Odpowiadam : w wodnym durszlaku, który wygląda równie poczciwie , jak kuchenny rekwizyt o tej samej nazwie.Pokonałam kawał drogi ,żeby wyciągnąć ją z syndromu pp , gdyż nic nie brzydzi mnie bardziej niż ludzkie patologiczne przystosowania .Nie rozumiem, po co opuściła sawannę , a przedtem uciekła z Doliny > przecież równie dobrze mogła się tam patologicznie przystosować .Wizja = modelowy walkower. Moja bliźniacza siostra – koszmar i hańba. Wodny pęcherz, który ją więzi , jest prawidłowo wyposażony w otworki- z wiadomych powodów. Wizja nie musi już po swojemu szukać „dziur w całym”, bo ma ich teraz pod dostatkiem .Śpiączka egzystencjalna , po której może zapragnie walczyć- jak kiedyś , bez hamulca w postaci pp. Czy można zdobyć coś ważnego, wygrać coś cennego z takim syndromem ? Nie mam wyjścia – kładę łapę na wszystkim AŻ do odwołania . Tutejsze stworki przyglądają mi się niepewnie bo jesteśmy z Wizją , jak gliniane dwojaczki . Pewnie dlatego wielki, człekopalczasty ptak miota się po niebie w pretensjach,których sensu nie rozumiem. Indygo, która odszukała mnie w świecie, posądza tego stwora o ingerencję w ewolucję przystosowawczą Wizji .Pogadamy o tym.Teraz sprawuję nadzór nad przywróceniem mojej siostrze jej prawdziwej natury. Mówiła ,że lekceważy postrzeganie świata zmysłami, a każde jej słowo i czyn zaprzeczały tej deklaracji . Kiedy to się właściwie zaczęło? Cóż, posiedzi pod wodnym durszlakiem tak długo, aż nikły szmer wody przestanie być dla zmysłów jakimkolwiek bodźcem, przestanie być czymkolwiek. Wizja potrafiąca znowu myśleć bez orgii sygnałów spoza ?
Sygnały dysfunkcji …
Orłan-a przyglądała mi się z namysłem , po czym zapytała , czy nie rejestruję sygnałów dysfunkcji -jakie wysyła mi Indywidualny Program Monitorujący – nie mylić z SamoOdnawialnym . Odparłam chytrze ,że nocna silna burza magnetyczna przestroiła mi fale proste na zwoje spiralne , więc…..chwilowo nie rejestruję : – Znaczy , miotam się jak burzan po pustym sklepie…..ee, po stepie . – Twoje zdolności przystosowawcze nazwałabym patologicznymi – oznajmiła Orłan-a i spytała , skąd mam informację o burzy magnetycznej , skoro jej odbiór jest w jak-naj-lep-szym-porządku , a latające nienazwane wykazują motorykę standard ?! – O jakim IPM-ie mówisz – spytałam ostrożnie , zastanawiając się ,czy nie kroi się tu znowu zamach na moją wolność . Orłan-a wyjaśniła ,że uzyskała WZGLĘDNY POTENCJAŁ na płaskowyżu po latach harówki nad systemem IPM oraz SaO , które to systemy zapewniły najbardziej ekonomiczny zestrój na płaskowyżu . – Chyba „nastrój ” – podrapałam się po głowie – widzę pewien związek z ekonomią , ale tu panuje taka nędza , że samo słowo ” ekonomia ” jest na wyrost . – Jesteś obca na płaskowyżu – powiedziała Orłan-a – pamiętam inne czasy, kiedy latające nienazwane były krzepkim , zuchowatym , szlachetnym gatunkiem . Potem przeszły wielokrotne prasowanie zjawiskami gorszymi niż burze magnetyczne . Orłan jest starszy , wie wszystko ALE ZLECIŁ mi zadanie Odnowienia. Nie dorównuję bratu w żadnej pracy , ale złapałam ciebie i pomyślalam , że szanse rosną .
Poczułam się istotnie złapana i zapytałam , czy moje patologiczne przystosowanie – czymkolwiek jest , nie stanowi przeszkody w dziele ulepszania .Orłan-a wyjaśniała cierpliwie, że właśnie to pp jest unikalną cechą , która pozwala z najbardziej przygważdżajacej sytuacji wyzwalać twórczość . Taki pep-ik stanowi najwartościowszą jednostkę zadaniową bo stan zniewolenia traci w jego oczach na wadze – wobec „uroku” nowego zadania .Uroku złudnego-dodała –ale ty jesteś pep-ikiem , którego to nie zabije . Szukałam wzrokiem Anioła bo nagle siostra Bielika wydała mi się nieprzyjazna. Wspomniałam nasze rozmowy i ćwiczenia z grasółkami, zamiary Orłan-y stały się czytelne. – Chcesz z tych kruszynek zrobić maszynki bojowe ? spytałam – gdzie tu wojna ? Odpowiedziała gwałtownym tonem ,że wojna toczy się u Orłana , a ona w stosownym momencie przerzuci do niego gotowy pułk grasó…..nienazwanych.Orłan traci siły bez wsparcia . Ona zrobi chociaż to minimum , tu zafalowała w powietrzu szczątkowymi dłońmi.Patrzyłam na znudzone grasółki , dla których akrobacje pod niebem były wystarczającym zwycięstwem- po wiekach pełzania przy ziemi . Nie muszą nawet jeść , nie muszą walczyć , system SaO zapewnia im trwanie bez ambicji i bez zagrożeń . Jeszcze ja , od jakiegoś czasu też nie muszę jeść a idiotyczny program doskonalenia gatunku uważam za wyzwanie . Tkwię po uszy w karkołomnych systemach Orłan-y i zaśmiewam się do rozpuku na widok pikujących żywych samolocików . Cholera ! Z deszczu trafiłam pod wodospad . Siostra Bielika musi być szalona , a Orłan wymyśla dla niej zadania , które kanalizują jej nieprzewidywalność. – Nie kupuję twojej opcji –mówię do ptaszydła i ruszam w stronę urwiska będącego drogą powrotną z płaskowyżu .Po minucie orientuję się , że krawędź górnego tarasu cofa się i oddala z każdym moim krokiem w przód .Zwróciłam głowe ku Orłan-ie , a ona wahnęła bez emocji kalekim skrzydłem : – Nie masz szans , Wizjo . Indygo są zachwycone moimi projektami , teraz zakrzywiają przestrzeń przed tobą , aż do odwołania .Będziesz tu z nami . Spytałam ją , czy wie, że z niewolnika nie będzie lotnika . Odparła z ożywieniem , że zapomniałam o swoim unikalnym pp, które pozwoli mi kochać nawet ciemiężcę. –Acha- mruczę do siebie pogodnie bo coś nowego przyszło mi do głowy. Jeśli taki ze mnie pep-ik to zmodyfikuję postawę Orłan-y , musowo , pycha zadanie. Przedtem oczywiście nazwę te biedne grasółki .Może ” szwadronki”? No nie, gdzie im do kawalerii .
Wzrokiem Orłan-y
Uznałam , że grasółki zapracowały sobie na szlachetniejszą nazwę . Kołowały na wysokościach , jak małe orłan-y i z trudem dawały się namówić na nocleg w koronach drzew . Potrafiły już spać – szybując. Piotr pomagał mi na swój anielski sposób – łapał w locie pierzaste kruszyny i wołał uroczyście : Tyś Granula , ty Podkówka , ty będziesz Nutka ! Przyjmowały te słowa bez zrozumienia i siekąc Anioła po dłoniach , wyrywały się w górę . Wyjaśniłam Piotrowi ,ze Orłan-a zleciła mi zmianę nazwy gatunku nie zaś ochrzczenie całej populacji , ale wtedy usłyszałam ,że dopiero imię własne uczyni z grasującego latawca-myślącego ptaka. Nie dyskutując już z Piotrem , gwizdnęłam na moje obiecujące maluchy i wydałam fantazyjny rozkaz zwarcia szyków , mając dość nieprecyzyjne wyobrażenie takiego szyku. Chodziło mi bardziej o ” w dwuszeregu zbiórka” ale żaden szczegół nie miałby znaczenia dla ptaszków , które po prostu ustawiły się do poloneza i ruszyły w tan , rzeźbiąc piękny szlak w powietrzu . Efekt bez zastrzeżeń ale czas mobilizacji wymagałby raczej wojowniczego mazura. Powinnam krótkim rozkazem określić „repertuar ” kolejnych szyków ale przecież nie zdążyłam nadać gromadzie nowego stad-ne-go imienia . Nic dziwnego ,że moje nawoływania : Nuutka , Zakrętka , Cypeeel …wróć , w tył zwrot – skutkowało małymi beczułkami w dół , niepokojonych tancerzy . Świeżo uformowane istotki zaczynały się zresztą nudzić.Nie mam pomysłu, co z tym naprędce zrobić , a czuję już na sobie wzrok Orłan-y – jakże naganny ….. Staję sobie w lekceważącej pozycji pn „wolno palić” i postanawiam się nie odzywać!
Peggy z rana , jak skórka od banana .
Nie ukrywam , wznieśliśmy z Aniołem serdeczny toast za jego nawrócenie się na przyjaźń ziemsko-niebieską . Obydwoje niezorientowani co do mocy tutejszej wody, wypiliśmy jej po dwie wonne krople zamiast po jednej . Skutkiem tego był urokliwy szum w głowie , przeplatany dzwoniącym echem- zaśmiechem . Wkrótce dołączyłam swój odzyskany nagle śmiech do tamtego echa . Piotr zawtórował barytonowo. Wesołe dźwięki zirytowały bure cienie płaskowyżu , w pobliżu rozlegały się ciche syki i trzaski, brzmiące , jak maleńkie wyładowania atmosferyczne .Nie zwracaliśmy na to uwagi . Odzyskiwaliśmy wspólne dziękczynienie . Do świtu układaliśmy melodię do nowej modlitwy. Kiedy rano wyszliśmy z kamien-nicy , Anioł nastroszył się na widok Bai-Indygo , która rozpościerała przed nami płachtę falującej mgły . Piotr machnął skrzydłem chcąc odrzucić na bok to coś , ale nie zdążył bo w migotliwym polu ukazała się blada Peggy , eteryczna acz groźna . Indygo parsknęła śmiechem i zarekomendowała : Peggy z rana , jak śmietana ! Widmo Przedsiębiorczej P. próbowało bezskutecznie wykonać krok do przodu ale prawa fizyki trzymały ją w ryzach . – Nienawidzę tego, co tu robisz – zazgrzytała w moją stronę – Piotrze , dlaczego jej na to pozwalasz ? Anioł poruszył się zdezorientowany i jakby speszony : – Ja , nie ! mruknął i oderwał się machinalnie od ziemi – mnie tu nie było cały czas, dopiero przyleciałem …- mówiąc to , wahał się nad ścierniskiem , jak Peggy- w migotliwym woalu i wtedy uświadomiłam sobie , że widmowa P. jest hologramem . No jasne , INDYGO się bawią . Gdyby jeszcze wyświetlona przez nie postać > mogła mnie rozbawić . Spojrzałam na Baję Indygo z wyrzutem , potem na zawsze wahającego się Piotra – z wyczekiwaniem. Baja zgasiła hologram i w tejże sekundzie Anioł krzyknął surowo do rozpadającej się postaci : – Chyba przekroczyłaś swoje kompetencje ! Ale widmowa Peggy tego już nie usłyszała . Długo milczeliśmy bo Piotr nie był skłonny do rozmowy i wyglądał na zmęczonego . Grasółki powychodziły z norek ale nie wydawały się przejęte widmowym gościem czy nawet moim aniołem . Rozglądały się za Orłan-ą w oczekiwaniu na sygnał do aktywnego dnia . Piotr zsunął się na ziemię i strzepnął energiczniej pióra. – Czy ty rozumiesz powód tej ponadprzestrzennej projekcji ? spytałam go grzecznie – czy przedsiębiorczej P. za mało mojej sawanny ? Anioł przygarbił się lekko i westchnął : – nie pytaj , ja też nie znam wszystkich odpowiedzi . Orłan-a mniej >więcej znała odpowiedź i wyjaśniła , że moja aktywność na płaskowyżu zakłóca Peggy równowagę na ” jej ” sawannie . Coś się jej tam sypie czy przekrzywia , a może zanika , kiedy natomiast utykam w mrocznym bezruchu – jej kwiaty owocują . Takie to wszystko zależne jedno od drugiego , bez względu na odległość . Piotr słuchał tych dywagacji i mocno nad czymś dumał : – Wiesz co ? rzekł z nagłym postanowieniem – oblecę wszystko do wieczora , a jak wrócę , to ułożymy całkiem nową melodię . I dał nura w powietrze .
a rankiem…
A rankiem coś pełza za ponurym krzakiem…… nie bój się Wizzi , to promyk . – Kto mówi…anioł ? Ty, Piotrze ? -Wróciłem bo znowu nie ufasz słońcu . – Bogu niech będą dzięki ! Toż przytul mnie sukinsynu !
Cyrograf nie dla Dropia
Ćwiczenia z grasółkami szły na całego .Po tygodniu większość dawała radę z wy-lotem na poziomie punktu startowego . Odrywając się od drzewa nie traciły wysokości tylko szybowały pewnie nad ziemią . Jedna oferma ” kompanijna” spadała jeszcze w koleiny ale morale grupy było już tak zaawansowane , że mała nie czuła się odepchnięta . Orłan-a krążyła nad nami , pilnie śledząc postępy pierzastych i swojej szeregowej . Prawda jest taka ,że zabrakło mi czasu na żale , rozpamiętywania i ucieczki w pół-sny . Zaczynało być dobrze , grasółki już nie drapały mnie po łydkach bo latały powyżej mojej głowy . Nie wspominałam przyjaciół z sawanny i wcale-a-wcale bliskich z doliny . Wczoraj grasółki pięknie ustawiały się w szyku paradnym , a potem błyskawicznie przechodziły do szyku ostrzegawczego . Orłan-a była zdania , że wkrótce poradzimy sobie z szykiem bojowym . Nie zanosiło się wcale na niechciane atrakcje . Zasłużony odpoczynek wieczorny . Jednak klątewka , a przede wszystkim Orłan-a postanowiły inaczej . Kiedy nadlatywała ciężko , wołając – hej , jest sprawa ! – wyszłam z kamien-nicy w nadziei na jakąś miłą odmianę . Orłana rzuciła mi na próg struchlałą postać i oznajmiła , że to upo-l z Upoiny , który pobłądził i trzeba go przekierować . Postać otrzepała staranie z piasku ciekaaawą narośl wyrastającą z jej obojczyka i wyrzęziła wściekle , że to kolejny akt bezprawia . Poznałam StaregoDropia po niepowtarzalnym rzężeniu . Powiedziałam z pretensją do Orłan-y ,że jeśli chciała osłodzić moją samotność to mniej chybione byłoby sprowadzenie zdradzieckiej Okapi , nielojalnych surykatek , a nawet marnego Daniłki czy jego przedsiębiorczej markietanki . A w ogóle – zainteresowałam się – co znaczy upo-l ? – Mniejsza o nazwę – Orłan-a zlekceważyła ten szczegół – upo-l czy upa-l , a może ubo-l , tak czy siak on z Upoiny ale taki z niego….ee…światowiec mentalny , że aktualnie poczuł się Pasjaninem i w ogóle ! Ciekaaawa narośl poruszyła się nerwowo na ramieniu PeryDropia i syknęła ostrzegawczo . Peryskop wyprostował się , na ile pozwolił mu na to ciężar bulwy i powiedział dumnie : Sława Bohu ! Bulwa miotnęła się i ryknęła , że zaraz rozbije cyrograf bez porozumienia stron . Drop ukrył pełną twarz w dłoniach i jęknął : na rojsty !….. Bulwa zszedł z obojczyka nosiciela i oznajmił , że jest skończony ” na dole ” bo miał prikaz podpisywać cyrografy z najlepszymi . – Zapomniałeś wszystkiego po pasjańsku ? nie dowierzał jeszcze, a PeryDrop wyrecytował starannie : gde Danyła ? i zwiesił głowę . Orłan-a podleciała bliżej i uważnie spojrzała w oczy Dropia . – Tego przekierować bo jest cień szansy . Tamtego wyrzucić …..ocho , sam poszedł ! Ciekaaawa Narośl rozpłynęła się w ciemnościach , co zajęło jej minimum czasu . Istotnie noc zapadła , a mnie zlecano przekierowanie starego Peryskopa na….na co właściwie ? Zaczęłam się burzyć , że zadanie czy polecenie powinno być jednoznaczne , logiczne i precyzyjnie sformułowane . Na co przekierować , z czego na kogo , z Upoińca na Pasjanina czy odwrotnie ? A te rojsty to w ogóle po upoińsku ? Kiedy właził nieproszony na sawannę to udawał bojówkarza anty-pharma , potem niewidzialnego tropiciela , a na koniec oblegał mój barek . A teraz co z nim ? Spojrzałam na Dropia , który zapomniał już o Bulwie i rozsiadł się w błotnistej trawie koło progu . Jego rysy zmiękły a oczy zasnuły się łagodnością.Wyrwał z ziemi delikatny badylek i zamruczał pogodnie : Hetyj Bozi ….. dokładając drugi westchnął : hetyj Wizji ….przy trzecim oznajmił : hetyj maty ! Orłan-a rozważała coś w milczeniu po czym orzekła , że jednak rezygnujemy z odmiennie -zdolnego rekruta bo czas jest zbyt cenny . – Tak toczno ! zgodził się Drop i umieścił żałobny bukiet badylków w wyrwie po Ciekaawej Narośli . Bolesna pustka wyrwy psuła spokojny nastrój więc Peryskop wstał , błysnął słynnym trzecim okiem i oznajmił : Nie pasuję do waszych rekrutów , jestem zbyt wszechstronny . Pewnie chcecie mnie „przekierować ” na jakiś wąski , boczny tor ?! – Nie zgłodniałeś czasem ? spytałam podstępnie – późno już. – Jakoś po ludzku gadasz ? zdziwił się nieznacznie – no fakt , coś by się przekąsiło , może chcesz mnie otruć , dobra okazja . – Tu na płaskowyżu się nie jada – powiedziałam głosem tak mrocznym , na jaki mogłam się zdobyć i odsłoniłam pierś , przez którą księżyc przeświecał , jak przez szybę . Trzecie oko Dropia zgasło , jak zdmuchnięte , a dwa pozostałe zakręciły się wokół szypułek .- O maty….wyjąkał i rzucił się w ciemność . Huk , jaki dobiegł po chwili , oznajmiał , że uciekinier potknął się o stłuczony cyrograf . No bywa . Siostra Bielika machnęła skrzydlatą dłonią i oddaliła się bez słowa . Po południu następnego dnia podrzuciła mi mrowkę- model3 i poleciła przygotować ją do zadania wyjątkowej wagi . Mrówka chciała jednak pogadać o tej sztuczce z księżycem .
I znowu akcja we mgle .
Nie zapomina się dnia , w którym z naiwną desperacją zamykamy oczy i dajemy krok w gęstą mgłę nadziei . Każdego roku mgła jest inaczej atrakcyjna i wabiąca , ale głos nadziei wciąż się oddala , a jej niewyraźny zarys przypomina marną kopię oczekiwanego dzieła . Błąkając się we mgle tracimy kwiaty wiary . Gubimy nadzieję na miłość , a potem z bardziej trwałych włókien mgły pleciemy okrycia , parasole , kaptury…..palisady . Żyjemy . Uzależniamy rozum , serce i zmysły od działań niepotrzebnych do szczęścia . Znowu coś gubimy , może czas . Bo mija kolejny rok bez radości , rok pracowity choć bezcelowy . Rok tysiąca pogodnych masek na rzecz dobrego samopoczucia innych stworzeń . Dni bez maski , kiedy trzeba się ukrywać , żeby nie przerażać…… Nieliczne dni z mamiącą sugestią szczęścia . Zmierzchy wycofujące się z sugestii . I nadchodzi ten dzień w roku , kiedy ponownie skaczemy w PIĘKNIEJ UTKANĄ mgłę nadziei . Serce odporniejsze a rozum przećwiczony więc coraz szybciej orientujemy się , że we mgle jeno zadania ,zadania….a nadzieja ciągnie drwiąco wysokie „c” , jak syrena w odległej fali . Więc zadania i „pożyteczne ” uzależnienia – czy to na sawannie czy na płaskowyżu , nie chce być inaczej . Radość zadaniowa , szczęście zadaniowe , spełnienie zadaniowe . Edukacja grasółek niskolotnych to pożyteczne zadanie – z uzależnieniem w parze. Tylko tyle , bo kiedy straciło się wiarę w miłość – ku czemu wtedy kierować nadzieję? Można tylko ukradkiem zerkać na światełko gdzieś na tyłach mgły , które mruga delikatnie i jakoś serdecznie . Zerkać i zastanawiać się ,czy mruga również do ciebie . Przekonywać siebie , że tak właśnie jest , że dla tego porozumiewawczego mrugania – wskakujesz wciąż zuchwale w pierwszy dzień następnego roku . Ba !
Wstęp do akceptacji .
Brak łaknienia na wyżu okazuje się ułatwieniem bo mogę bez straty czasu nurkować w odmętach myśli . Płynąc ryzykownie i bez tchu – do dna, konstatuję , że w pamięci zaciera się wiedza o tym , skąd przybyłam i dlaczego stamtąd odeszłam . Wygrzebuję z dennego mułu info o przyczynach dezercji Anioła . Dowiaduję się ,że nie wykazałam się stosownym poddaństwem i uległością a moja definicja wolności zapętla drogi wolności znaczniejszych ode mnie . Krótką chwilę duszę się i tonę , po czym zrywem ostatniej szansy wydobywam się na powierzchnię. Przestaję rozumieć , a zaraz potem przestaję pamiętać . Kiedy postanawiam również o nic nie pytać – wychodzi znikąd Zojka Indygo z różowym paskudztwem na rękach i oznajmia , że to JaSam – golec, którego onegdaj , jeszcze na sawannie , adoptowałam . Czuję się , jak w potrzasku , a golec informuje z grymaśną miną , że mam wobec niego zobowiązania . Rozglądam się nerwowo szukając jakiegoś ratunku . Indygo uśmiecha się złośliwie i zagadkowo , a JaSam rozpływa się w powietrzu i powoli znika . Oddycham . – Chcieć zapomnieć to jedno…..mówi z politowaniem Zojka – a uwolnić się skutecznie to insza inszość. Mogę ci pomóc – kusi wyciągniętą dłonią , na której połyskuje sen mieniący się szarawością i bielą pereł oraz dopowiada – Indygo znają wiele sposobów na każdą przypadłość. Ależ on boski…….patrzę łapczywie na ten sen , oszałamiający i tak głęboki, jak toń , w której uzyskał swój perłowy czar . Zawsze pożądany i nieosiągalny . Nie zauważam zagadkowego grymasu na twarzy Zojki a wszelka rozwaga odpływa . Szarawy pył odrywa się od bryłki snu i dotyka moich powiek. Rzęsy po jego rozkosznym ciężarem opadają . Tak , tak , w samą porę………. NAGŁY szum skrzydeł i śpiewny okrzyk cucą mnie nieprzyjemnie , a zaraz potem stanowczy chwyt odrywa mnie od ziemi . – Ty, Piotrze ? pytam z głupia frant i zaraz orientuję się , że akcję interwencyjną przeprowadza Orłan-a . Protestuję i wyrywam się z twardych szponów ale ona grozi , że zwiąże mnie tymi szponami , jak rękawami kaftana , jeśli nie zapanuję nad sobą . Krążymy nad trawami i tysiącami pierzastych kleksów. Grasółki runęły z drzew na widok imponującej Orłan-y . – Chcę zasnąć – jęknęłam , zniechęcona widokiem tych istotek , zawstydzonych , że żyją – smutasy , zapyziałe kleksy ! – Przestań miętosić wspomnienia – zakrakała Orłan-a głosem prawdziwego bielika – i rozejrzyj się po tym ugorze . Każda para rąk ! A mam chwilowo tylko ciebie . Daj przykład. Mruczę swarliwie ,że napracowałam się , jak mało kto , ale Orłan-a ucina stwierdzeniem , że są wytrwali i wytrwalsi . Pytam więc , jakie zadanie przewidziała dla mnie . – Na początek nauczysz grasółki , jak prawidłowo wzbijać się do lotu . Czyli frunąć z drzewa w górę , a nie ślizgać się dołem , jak kalosz w gó…. rozumiesz ?Po wykonaniu zadania nadasz im nowe imię. Słucham z niedowierzaniem słów bielika i nagle podmuch nadziei rozdziawia mi szeroko oczy. – Skąd wiedziałaś ? pytam zduszonym glosem , a po chwili dodaję rzeczowo – proszę o zgodę na oddalenie się w celu wykonania zadania. – Tak jest – zgadza się Orłan-a – zatem baczność żołnierzu . To znaczy, spocznij !Ewentualnie maszeruj….. Wobec dzisiejszej jakości poborowych wciąż się mylę . Zwolniła uchwyt szponów bez należytego uważania , a kiedy zaryłam nosem w ziemię , zawołała ” poborowa – powstań !
Orłan-a siostra bielika .
Najpierw pojawiły się grasółki , a chwilę potem zawitała Orłan-a . Grasółki krążyły wokół mojej głowy szóstkami i nieoczekiwanie zasypały informacjami z minionego czasu . Dane spadały na mnie , jak chłodne płatki śniegu , dotyk każdego przenikał niemiło bo nie chciałam myśleć o nielojalnej sawannie , Aniele-Piotrze , Peggy czy Daniłce o marnym sercu żądnym sprawowania . Zabarykadowałam się w mojej kamien-nicy ale grasółki sygnalizowały tak natarczywie, że próbowałam ich posłuchać. Orłan-a ? A po co, u licha miałaby tu zawitać ? Nie zaczęłam jeszcze wizualizować postaci z rozpierzchłych pisków grasółek , kiedy ONA zaprezentowała się osobiście , w całej okazałości . Opadła na kamienny dach , który nie ugiął się lecz zadygotał , jakby z obawy przed nowym lub przed fatygą niosącą niechciane kłopoty. Wyszłam przed kamien-nicę i spojrzałam na dach . Orłan-a była imponującą istotą o mądrym chociaż władczym spojrzeniem . Emanowała ptasią lekkością i ludzką pewnością siebie . Orłan-a była rodzoną siostrą BIELIKA i jako taka musiała budzić podziw i szacunek . Tak mogło być ale……Orła-na była niepełnosprawna , a przynajmniej za taką musiała uchodzić pomiędzy swoimi . Zdeformowana głowa była bardziej ludzka niż ptasia , lotki przypominały tańczące ręce osoby z porażeniem mózgowym , a korpus zaskakiwał smukłym przewężeniem podobnym do talii . Nie speszył JEJ mój wzrok . Sprawiała wrażenie ” osoby” / ? / nie znającej lęku . Pewna siebie , świadoma inności , szukająca miejsca – chyba , na przeczekanie.
Powiodła zamyślonym spojrzeniem po okolicy i wzbiła się w powietrze , jak najlżejszy ze skowronków . Jej głos nie był twardym krakaniem bielika lecz śpiewnym wołaniem, zdawało się – artykułowanym . Grasółki przysiadły pokornie w ściernisku a tutejsze ptasie eskady pospadały w okamgnieniu i niczym kleksy wtopiły się w podłoże . Orłan-a krążyła nad moją głową nie przestając melodyjnie przemawiać. Poczułam raczej niż rozumiałam ,że to słowa modlitwy . I wtedy , jak w kabaretowej odsłonie , stanęła u mojego boku Zojka Indygo i zachichotała : poczekaj , zaraz cię objedzie ,że dawno się nie modliłaś !
Indygo na ogół trafiają więc sekundę potem dotarł do mnie smutny wyrzut : dlaczego nie patrzysz w górę , nie prosisz , nie pomagasz wcale ? Zojka klasnęła z uciechą w łapy i krzyknęła w stronę Orłan-y : bo ona umie walczyć tylko o swoją kamien-nicę !! tłumaczyłam ci ! Zapytałam w myślach : o co mam prosić ? co wybrać z chaosu żeby znów triumfowało ? – Rozumiem – skinęła głową Orłan-a – jesteś jedną z wielu , zwyczajna pełnosprawna . Znikąd determinacji .